sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział III

 

    Poranny kac Lamparda przeszedł w ciężką gastrofazę, która zmusiła go do zaopatrzenia lodówki w pobliskim markecie. Po godzinnym wkładaniu do koszyka wszystkiego, co chciałby aktualnie zjeść w końcu zapakował siatki do samochodu, ruszając do domu.
    Głód doskwierał mu już od jakiegoś czasu a chęci na pichcenie odeszły tak szybko, jak wody rodzącej kobiety.
    - A w dupie to mam...- mruknął pod nosem, łapiąc z komody kluczki do samochodu. Obrał kurs na najbliższą knajpę w której podawali słodko kwaśnego kurczaka z ryżem i ananasem a tego właśnie potrzebował. Jego organizm domagał się zarówno słodkiego jak i wytrawnego, robiąc mu w żołądku dyskotekę.
    Na szczęście do Soho, gdzie mieściła się jego ulubiona knajpa nie było daleko, także po kwadransie wchodził już do lokalu. Dzwonek u drzwi zabrzęczał wesoło, Frank natomiast z ledwością powstrzymał chęć  rzucenia się na kontuar  i zamówienia połowy menu. A może dorzucić do tego mus z mango i jogurtu i małe piwo? Nie, jest samochodem, poza tym leczenie klinem w jego przypadku nigdy nie skutkowało. Kelnerka, słodka istota o anielskim kolorze oczu zwróciła się do niego z zapytaniem, on jednak nie zrozumiał z tego ani słowa. Mogłaby równie dobrze przemawiać do niego po polsku, albo seczuańsku.
    Powodem jego rozkojarzenia było zauważenie Ingi, która spożywała obiad w towarzystwie Luiza.
Kumpel nawet go nie zauważył, tak pochłaniało go futrowanie zawartości swojego talerza, dziewczyna zaś utkwiła wzrok w Franku a w jej spojrzeniu można było dostrzec strach.
    Nie no... Naprawdę była aż tak bojaźliwa i kilka całusów pijaka, tak ja przeraziło? Co prawda zachował się jak kompletny idiota i macant, ale chyba nie był jakimś dewiantem?
Musi to naprostować w końcu koleżanka Luiza nie może cały czas go unikać i myśleć, że chce władować jej się do łóżka.
    Znalazłszy się przy stoliku Luiza i Ingi nie wiedział co powiedzieć, ale to nie był problem dla kończącego pałaszowanie Brazylijczyka.
    - O! Frankie, siadaj stary i coś sobie zamów. - wyszczerzył się David wskazując wolne miejsce.
    - Właściwie to chciałbym porozmawiać z Ingą. - odpowiedział Frank.
     Luiz nawet jeśli był zaskoczony, to umiejętnie to udawał. Inga i Frankie myśleli, że wczoraj był nawalony do tego stopnia, że pamięć mu się ulotniła. A właśnie pamiętał wszystko i wszystko widział w końcu gospodarz zawsze wszystko wie. Nie podejrzewał Frania o takie napady chuci. Inga to też niezła numerantka, oby zdecydowała się na mieszkanie obok, będą tak imprezować, że rozniosą Londyn z ościennymi miasteczkami włącznie. Taka sytuacja! -
    - O czym chciałeś pogadać?- zapytała chłodno Szwedka.
    - Fiu, fiu...powiało arktyką! - Loczek nie mógł ukryć głupawego uśmieszku. - No, ale zostawiam was samych. Idę do kibelka! - powiedziawszy to raźnym krokiem ruszył w stronę łazienki.
    Frank usiadł przy stoliku z nieprzeniknioną miną, stukając nerwowo palcami o blat. Inga czuła się jak uczennica, która coś przeskrobała i teraz siedzi przed obliczem dyrektora.
    - Masz zamiar tak siedzieć i się na mnie gapić?- zapytała ostro.
    - Chciałem cię przeprosić. - odpowiedział jej pomocnik. - Za dużo wczoraj wypiłem...
    - I rzuciłeś się na mnie z dziobem jak napalony małolat, tak?- piłkarka dokończyła za niego, czując jak złość w niej buzuje, niczym najlepszy szampan w butelce.
    - Ty oczywiście broniłaś się przed moimi pieszczotami rękami i nogami tak?- Lampard zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. Jego błękitno-zielonkawe oczy lśniły wściekłością.
    - Po cholerę mnie przepraszasz, skoro nie masz szczerych intencji?- Inga coraz bardziej czuła się jak skończona idiotka.
    - Dziewczyno musisz szukać zła w każdym, który ma szczere intencje?- zapytał ostro. - Chciałem cię zwyczajnie przeprosić, bez żadnych ukrytych pobudek!
    - Przyjmuję przeprosiny, ale to nie oznacza, że nie jestem na ciebie wściekła, Lampard!
    - Uznajmy, że masz powód. - powiedział zrezygnowany. - Ale teraz zachowujesz się jak obrażona księżniczka.
    - A ty jak udzielny lord! Wszyscy Anglicy tacy są? Wziąłeś to co chciałeś a teraz co sumienie cię ruszyło? - wstała od stolika czując, że dłużej nie wytrzyma w obecności tego idioty. - Wal się Lampard! - oczy pozostałych gości skierowały się w ich stronę. Frank złapał Ingę za ramię uniemożliwiając jej ucieczkę.
    - Odwiozę cię do domu...
    - Ja nie mam domu!
    - Mieszkasz na ulicy?- zapytał skołowany.
    - A co cię to obchodzi panie perfekcyjny podrywaczu? Chcesz się do mnie wprosić na małe pitu pitu w hotelowym łózku?
   Frank poczuł się tak, jakby właśnie dostał mokrą szmatą w twarz.
    - Oszalałaś?!- wrzasnął zirytowany do granic możliwości. - Ile razy mam ci powtarzać, że nie chcę cię przelecieć!
    Twarze gości w barze skierowały się na nich. Lamps spurpurowiał mając ochotę uciec gdzie pieprz rośnie. Niech no to się do gazet dostanie, to będzie całkowicie skompromitowany. Zamiast wyjść usiadł cieżko na krześle machając na kelnerkę. Był głodny, zły i właśnie nadchodziła epicka migrena, tak jakby poranny kac nie był wystarczającą karą za pijaństwo.  Inga zaczerwieniona po korzonki jasnych włosów, klapnęła na krzesło wypuszczając z płuc powietrze. Zachowała się jak purytańska dziewica, robiąc przy okazji z siebie pośmiewisko.
    Do powrotu Luiza oboje zachowywali się jak kamienne bloki Stonehenge, co jakiś czas łypiąc na siebie, gdy drugie myślało że nie widzi.
    Luiz wrócił po kwadransie z uśmieszkiem przylepionym do twarzy, widok naburmuszonego Franka i milczącej Ingi wywoływał u niego dziecięce rozbawienie.
    Jak zakochane nastolatki. Czuł podskórnie, że coś się szykuje w relacji Inga - Lampard. Takie zaczepki i kłótnie muszą prowadzić do głębszej relacji.
    - Słychać was było w męskim. - przemówił udając poważnego. - O co się pokłóciliście?
    - O nic. - wyrwało się Indze. - Nie chcę o tym rozmawiać.
Loczek nie wydawał się przekonany.
    - A może jednak dojdziecie do porozumienia? Nie możecie cały czas okładać się łopatką, nie znacie się na tyle, żeby czuć do siebie antypatię.
Lamps wzruszył ramionami.
    - W teorii tak jest, ale w praktyce...sam widzisz.
    - Widzę dwie silne osobowości, które mogłyby znaleźć wspólną płaszczyznę porozumienia. - Loczek nie dawał za wygraną.
    - Ale my się cały czas kłócimy!
    - To zaledwie druga wasza kłótnia. - zaśmiał się szeroko. - Wcześniej znaleźliście...- spojrzał na nich wymownie. - ...nić porozumienia.
   Frank prawie zakrztusił się herbatą.
Skąd do diabła Luiz wie o ich nocnych pocałunkach? No tak, to południowiec a z nich są gorsze plotkary od dewotek przesiadujących w kościele. On i Hiszpanie wszystko wiedzieli,zwłaszcza Torres, który codziennie miał świeże newsy z angielskich szatni.
    - Luiz grabisz sobie. - rzekł tylko. - Mógłbyś chociaż udawać, że nie podglądałeś!
David zaśmiał się donośnie a ludzie znowu z zaciekawieniem spojrzeli na ich stolik. Inga miała ochotę zapaść się pod ziemię. Kontynuowanie tej rozmowy było zbyteczne i nikomu nie przyniosło nic dobrego.
    - David daj mi numer do właściciela mieszkania, chciałabym do niego zadzwonić.
    - Dzwoniłem rano, musisz pojechać osobiście.
    - A gdzie on mieszka?-zapytała.
    - W Milton Kenyes. - odpowiedział szatyn. - To jest jakieś siedemdziesiąt kilometrów od Londynu.
    - Jak się tam dostanę?
    - Zawiózłbym cię, ale za chwilę muszę lecieć na wieczorny trening. Frankie cię podrzuci, on ma wolne bo w biodrze go coś rypnęło.- Loczek wpadł na iście szatański pomysł.
Inga nie mogła się na to zgodzić, miała nadzieję że Lampard nie jest okazem angielskiego dżentelmena.
    - Nie ma takiej potrzeby. - oponowała. - Poradzę sobie.
    - Daj spokój. - uciszył ją pomocnik. - Nie znasz Londynu a tym bardziej Milton. Masz chociaż samochód?
    - Sprzedałam swój stary jeszcze w Belgii, musze rozejrzeć się za nowym.
    - No to postanowione. Proponuję rozejm a w ramach koleżeńskiej przysługi podwózkę do Milton. Zgadasz się?- oczy Franka złagodniały a Inga dałaby sobie uciąć rękę, że widziała na jego ustach delikatny uśmiech.
    Nie chciała się z nim kłócić, ale nie miała również ochoty jechać z nim, cokolwiek obcym człowiekiem na wycieczkę do obcego miasta. Z kolei gdyby odmówiła, wyszłaby na kompletną zołzę i naburmuszoną jaśnie panią.
    - Dobrze, zgadzam się. - odpowiedziała.
   David poderwał się z krzesła patrząc na swój nowy model zegarka "Patek". Przeraził się tym co zobaczył, łapiąc w pośpiechu kurtkę. Zdążył jeszcze cmoknąć Ingę w policzek, klepnąć Franka w ramię i tyle go oboje widzieli.
    Znowu zapadła krępująca cisza, ale powietrze w końcu było wolne od wyładowań tej dwójki. Inga odczuła pewną ulgę a Frank rozluźnił się na tyle, że migrena powoli zaczynała przechodzić.
    - Zapraszam do samochodu. - podał Indze płaszcz, sam biorąc swój w kolorze intensywnej szarości.
Wsiedli do samochodu odprowadzani tęsknym spojrzeniem kelnerki, która w duchu nie mogła się zdecydować czy bardziej ujmuje ją Luiz czy owiany mgiełką tajemnicy Lampard. Ta wysoka blondynka miała szczęście przyszła do baru z jednym a wróciła z drugim. Ona Patsy nie miała takiego farta a widywała The Blues niemal codziennie. Niestety świat jest urządzony na tyle niesprawiedliwie, że jedni mają w nadmiarze a inni nic.

               

______________________________________________________________________________
Witajcie! 
Przez to opowiadanie i "Uzdrowienie anielskie" zupełnie straciłam chęci na pisanie innych historii, ale mam nadzieję, że wen szybko mi się ustabilizuje i przestanie latać z kwiatka na kwiatek.
Nie przeraźcie się iskrami na linii Frankie-Inga to jest zamierzony cel, chociaż mój najukochańszy Lampsik jest strasznie niestały. Co go chcę ułagodzić to wychodzi z niego Gburek, ale w gruncie rzeczy to spokojny i kochany facet. Ma problemy, jeszcze spotkał dziewczynę do której coś go ciągnie i równocześnie odpycha. No nie będę ględzić, mam nadzieję że same jakoś ocenicie jego zachowanie i to, czy opowiadanie Wam się podoba.
Proszę o dużo głasków dla biednego Ferdzia! Juan jak mogłeś go porzucić? Z kim teraz będzie plotkował w szatni?! ;(
A tak na poważnie to strasznie mi szkoda tego, że Juan musiał pożegnać się ze Stamford Bridge, ale rozumiem to, że chce zagrać na Mundialu a ten *wpisać odpowiedni epitet* Mou cały czas kisił go na ławie.
Wszystkiego dobrego Juanito! Bądź szczęśliwy w Teatrze Marzeń! 

                                                                 Pozdrawiam Fiolka :*

niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział II



    Frank przebudził się po pijackiej bibie u Luiza z głową ciężką, jakby ktoś przygrzmocił mu w nią  patelnią. Światło, sączące się przez zasłony skupiało się centralnie na jego prawym oku, wprawiając go w stan wysokiego podminowania. Próbował się podnieść, ale ciało odmawiało jakiejkolwiek współpracy. Nie pozostało mu nic innego jak z powrotem walnąć się na poduszkę i jakoś przeczekać najgorsze.
    Gdy tak leżał a ból wcale nie zamierzał zelżeć, przez jego głowę przeleciało wspomnienie dziewczyny z imprezy Luiza.
Inga, Szwedka którą całował a potem nie pozwolił jej odejść, aż dostał w twarz z liścia.
    - Co mi wczoraj odwaliło?- stęknął gramoląc się z łóżka. Do łazienki dotarł przytrzymując się mebli i podpierając ściany.
    Czuł się jak ostatni buc i kretyn.  Nigdy w swoim trzydziestopięcioletnim życiu, nie rzucił się na obcą kobietę z dziobem. Prawda, że w młodości zdarzał mu się epizod z sekstaśmą, którego będzie żałował do końca życia, ale od tej pory minęło czternaście lat!
    Wszystko się zmieniło, związał się z Eleną urodziła się Isla i Luna, rodzicielstwo nauczyło go cierpliwości i spokoju. Co prawda związek z matką dziewczynek rozwalił się, bo Elena zakochała się w innym, ale widać tak musiało być. Potem spotykał się z Christine, ale ten związek również nie przetrwał próby czasu.     Christine chciała brylować na bankietach, być cały czas na topie a on wolał po meczu posiedzieć w domu z kieliszkiem wina.
    Dużo czasu spędzał z córkami, co nie do końca podobało się jego narzeczonej. Po roku znajomości doszło do spektakularnego zerwania i wjazdu paparazzi w jego życie prywatne. Christine wykorzystała rozstanie do rozegrania swojej gierki i tak tabloidy co jakiś czas "umilały" mu życie. Jego adwokaci trzymali rękę na pulsie, zalecając by przez jakiś czas unikał związków i wynikających z tego skandalów.
    Musiał przyznać sam przed sobą, że nie miał szczęścia w miłości. Pić też nie potrafił, bo teraz musi pokutować za wczorajsze nadmierne rozluźnienie. Jest po prostu za stary na imprezki u młodszych kolegów z drużyny. Zapomniał, że nie ma już dwudziestu paru lat i dał się ponieść chwili.
Pod koniec dnia czuł się już trochę lepiej, ale dalej odczuwał potężne wyrzuty sumienia w stosunku do koleżanki Luiza. Kilka razy łapał za iphone'a, żeby zadzwonić do Brazylijczyka i wyciągnąć od niego numer Ingi.  Za każdym razem rezygnował ogarnięty przerażeniem i wstydem. Co miał jej powiedzieć?
"Sorry, że wczoraj miałem ochotę się z tobą przespać?" to irracjonalne i głupie, więc lepiej zacząć o tym zapominać. Z taką myślą wyszedł z domu na zakupy, gdyż wcześniej zaobserwował, że w jego lodówce poza światłem i musztardą nie ma nic.

    Inga ubiegłej nocy prawie nie spała a jeśli już jej się to udawało, to w snach dręczył ją Frank Lampard. Co jej wczoraj odbiło, że dała mu się całować? Nigdy się tak nie zachowywała, a jego obecność odbierało jej racjonalne myślenie. Był jej młodzieńczą,platoniczną miłością ale wiek nastoletni miała już dawno za sobą.
Mogła wszystko zrzucić na alkohol, ale po trzech piwach nie ląduje się w ramionach świeżo poznanego faceta, nawet jeśli to Frank Lampard.
Na pierwszy trening jechała z mieszanymi uczuciami, obawiając się nowego otoczenia i koleżanek.
     Meadow Park był oddalony od jej hotelu o kilkanaście kilometrów, więc większą część poranka spędziła w londyńskim metrze.
Trening okazał się satysfakcjonujący, dziewczyny z drużyny przyjazne i ciekawe zawodniczki nie pochodzącej z Wysp tak jak one.
Po porannych zajęciach na siłowni i rozegranym mini meczu w szatni zapanowała wesoła atmosfera. Kanonierki zaczęły opowiadać historie wyjazdowe a główną atrakcją byli panowie z Arsenalu.
    - Wczoraj spotkałam na siłowni Santiego. - zachichotała Kim Little. - Szczęsny organizuje u siebie imprezkę bo szuka nowej laski.
    - Polska gwiazda go rzuciła?- zza drzwiczek szafki wychyliła się kapitan Faye White. - A tak się na początku z tym krył, a potem na imprezę świątecznej obnosił się z nią jak z trofeum. - prychnęła.
    - Dajcie spokój ja tam nie idę! Ostatnio próbował mnie namówić na spontaniczny, przyjacielski seks. Szkoda, że nie jesteśmy przyjaciółmi. - Helen Lander nie kryła niechęci w stosunku do polskiego bramkarza.
    - Wolałabym mieć romans z Bambim. - dodała Rachel Yankey .- On ma takie słodkie oczy jak sarenka. - rozmarzyła się a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Któraś dziewczyna z drużyny rzuciła w nią ręcznikiem a potem nagle zmieniono temat.
    - A ja z Lampardem. - wypaliła nieoczekiwanie Kim powracając do wcześniejszej rozmowy.
    - To się dobrze składa, bo Lampard jest aktualnie wolny jak wiatr, ale chodzą ploty że manager kazał mu zasznurować na supełek, bo ta jego dziennikarka narobiła mu pod ogonem. -Rachel ostudziła zapał koleżanki.
Kim spojrzała na koleżankę ze zdziwieniem.
    - A co mnie jego eks? - poprawiła włosy przed lustrem. - Ze mną zapomni a prasa połączy nas jako idealną parę! Inga co myślisz o tyłku Lamparda?- zapytała nieoczekiwanie.

    Wzrok piłkarek skierował się na zapinającą kurtkę Ingę, ta zorientowawszy się, że Kim zadała jej pytanie o Lamparda spłoniła się jak angielska dziewica z XIX wieku.
    - Nie mam zdania na ten temat. - odpowiedziała, czując się jak Pinokio w momencie kłamstwa.
Miała na ten temat bardzo konkretne zdanie. Lampard był zbudowany w fantastyczny sposób a jego tyłek, no cóż nie chciała dopuszczać do siebie nieprzyzwoitych myśli.
    - Nie maglujcie jej. - w obronie koleżanki stanęła kapitan. Objęła Ingę ramieniem, machając ręką na resztę grupy. - Nie przejmuj się nimi, plotki to nasza domena a jeszcze w typowo męskim zawodzie. O czym mamy rozmawiać?- puściła jej oczko, biorąc torbę sportową.
    Reszta szatni rozeszła się w rekordowym tempie idąc każda do swojego samochodu, tudzież innego środka komunikacji. Inga zamarudziła w ośrodku jeszcze jakiś czas, chciała posiedzieć sama i pomyśleć.
Kontemplacja nie trwała jednak długo, bo po chwili rozdzwonił się jej iphone, pokazując połączenie z prywatnym numerem.
Zazwyczaj odrzucała takie połączenia, ale w tym dniu coś ją tknęło.
    - Słucham?- zapytała po szwedzku.
    - Inga?!- wrzasnęło do słuchawki po angielsku z południowym akcentem.- To ja...uiz!
    - Kto?- nie dosłyszała przez szum w głośniku.
    - Luiiiiz!- głos wrzasnął jeszcze bardziej.
    - David? Gdzie jesteś? Co tak buczy?
    - Jadę w metrze i ledwo cię słyszę. Jesteś po treningu?- zapytał głośno.
    - Przed chwilą skończyłam. - odkrzyknęła.
    - No dobra, to czekam na ciebie w "Blues sweet shoes"!- odpowiedział obrońca.
    - A gdzie to jest?
    - W Soho! Podam ci namiary w smsie. Poczekam tam na ciebie jak dojedziesz do centrum to weź taksówkę!
    - Mam dzisiaj do załatwienia kilka spraw, muszę szukać mieszkania. - jęknęła w słuchawkę. - Nie masz dość po wczoraj?
    - Skarbie, ja nigdy nie mam dość!- zachichotał rozłączając się.

    Inga pokręciła głową, wlekąc się ze stadionu na najbliższą stację metra. Loczek był szalony i w sumie miała ochotę się z nim spotkać. Miała tylko pewne obawy co do jego kolegów, zwłaszcza Franka Lamparda. Jedynym pocieszeniem było to, że mógł zapomnieć o wczorajszym wieczorze w końcu wydoił całego Johnny'ego.
    Droga do centrum nie zajęła jej dużo czasu, za to jadąc taksówką utknęła w kilometrowym korku. Jakoś jednak udało jej się dojechać na miejsce.
"Blues sweet shoes" znajdowała się w zabytkowej  ciemnej kamienicy, wciśniętej pomiędzy dwie inne  w kolorze piaskowca. Szyld  baru przedstawiał Elvisa Presleya z gitarą w charakterystycznych błękitnych butach, stylizowanych na lata sześćdziesiątek ubiegłego stulecia.
    Wnętrze wyglądało jak żywcem wyjęte z lat sześćdziesiątych ubiegłego minionej epoki rozkwitu rock&rolla. Lokal utrzymany był w pastelowym odcieniu różu, błękitu i żółci z domieszką starego złota.  Za wypolerowaną ladą stała barmanka w różowej sukience  z kwietnym motywem, nosząca modne w obecnym czasie oprawki- kujonki.
    Zza staromodnej szafy grającej wychylił się Luiz machając rękami. Jego ciemne loki podrygiwały w takt ruchów  wysportowanego ciała.
    - Tutaj Inga, tutaj!- uśmiechnął się szeroko przywołując ją do stolika.
Inga ruszyła w jego stronę czując jak humor momentalnie jej się poprawia.
Luiz wyskoczył zza stolika, ucałował ją zamaszyście, po czym szarmanckim gestem odsunąl jej krzesło. Po chwili już był przy barze, zamawiając lemoniadę i danie dnia.
    - Jak się czujesz?- zapytał stawiając przed nią żółty napój w wysokiej szklance.
    - W miarę, ale więcej nie będę imprezować z tabunem chłopów!- upiła łyk cudownie orzeźwiającego napoju.
Na twarzy Luiza odmalowało się zdziwienie a jego ruchliwe brwi poruszyły się komicznie.
    - Och daj spokój zrobiłaś na nich wrażenie, Mata chyba się w tobie zakochał!- zachichotał jak nastolatka.
Jak ten facet to robi, że wygląda jakby wszystko na tym świecie wzbudzało jego zachwyt i radość?
    - Poważnie?- zakpiła. - Podobają mu się babki wyższe o pół głowy?
    - W łóżku się wszystko wyrównuje. - odpowiedział jej dziarsko. - Mogę dać mu twój numer telefonu?
    - Nie mam w tej chwili ochoty na romanse. - mruknęła, przerywając na moment, bo do stolika zbliżała się kelnerka. Położyła przed sportowcami parujące półmiski, posłała Luizowi rozanielone spojrzenie a potem odeszła kręcąc zgrabną pupą.
    David przez chwilę zapatrzył się na jej kształty, po czym złapał za sztućce pałaszując filet z kurczaka w sosie słodko-kwaśnym.
    Inga nie zdążyła kontynuować swojej wypowiedzi, gdyż w chwili gdy chciała wyłożyć Brazylijczykowi swoje racje, dzwonek przy drzwiach wejściowych oznajmił przybycie nowego klienta. Po chwili Inga prawie przewróciła szklankę z lemoniadą bo owym wchodzącym był nie kto inny jak Frank Lampard!
Nieświadomy obecności Ingi, odwrócił się w stronę stolika  przy którym siedziała, mierząc ją spojrzeniem jasnych oczu.
Dziewczyna zamarła z wrażenia, czując że Anglik doskonale ją pamięta i czegoś od niej chce.




____________________________________________________________________________
Witajcie!
Zaglądam tutaj z kolejnym rozdziałem tej zwariowanej historii. Sama nie wiem co o niej myśleć, bo postaci chyba kompletnie mi odjechały, prawie jak chłopaki z pueblo. 

 Życzę miłego czytania! 
                                                                    Pozdrawiam      Fiolka :*

sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział I



      Luiz zaparkował swoje czarne Audi R8 na parkingu podziemnym, do którego prowadziła oszklona winda, sunąca powoli w dół. Inga nie lubiła ciasnych pomieszczeń, zwłaszcza wind a ta wydawała się bardziej przerażająca, bo przez idealnie wypolerowane szkło pancerne, wszystko było widoczne jak na dłoni.
Jedynym sensownym wyjściem było zamknięcie oczu i czekanie aż, to szklane paskudztwo się zatrzyma.
Loczek widząc jej reakcję nie mógł ukryć rozbawienia, gdy tylko otworzyła oczy spojrzała na jego uhahaną twarz.
    - Z czego się tak cieszysz?- zapytała, choć doskonale znała przyczynę jego radości.
Poruszył zabawnie brwiami.
    - Z twojego strachu przed windami, szkoda że się  nie widziałaś w tym momencie. - zarechotał potężnie.
    - Jak wyglądałam panie mądralo?- spojrzała na niego przymrużonymi oczami.
    - Jakbyś zobaczyła ducha.- odpowiedział.
    Dziewczyna nie zauważyła, że drzwi windy zdążyły już się rozsunąć a oni dalej stoją w przejściu, prowadząc ożywioną rozmowę na temat duchów. Inga nie odpowiedziała na zaczepki Luiza a on jakby nigdy nic zmienił temat opowiadając o swojej babci.
    Droga przez zakorkowany Londyn dłużyła się Szwedce niemiłosiernie, praktycznie każde skrzyżowanie w tej wielomilionowej metropolii, było zapchane samochodami. Komuś, kto urodził się w dużo mniejszym Malmo, dorastał w małym miasteczku a potem mieszkał w mikroskopijnym Anderlechcie, życie w stolicy Zjednoczonego Królestwa nie będzie łatwe. Co prawda jej byłe miejsce zamieszkania leżało w obszarze miejskim Brukseli, ale tam bywała z dość rzadko.
    - Jak podoba ci się Lądek?- zapytał używając dziwnej nazwy.
    - Lądek?
    - Dziewczyna, która doprowadza moje mieszkanie do ładu, nazywa ję Lądkiem. Ta nazwa wydała mi się zabawnie brzmiąca i teraz tak nazywam Londyn. - odpowiedział, zezując na nią.
Czy ten facet nigdy nie jest poważny?
    - Patrz na drogę. - zwróciła mu uwagę, przyglądając się światłom rzucającym cienie na wody Tamizy. - Gdzie mieszkasz?
    - A gdzieżby indziej jak nie w Hammersmith, jestem Brazylijczykiem nie lubię tracić czasu i chcę mieć blisko do pracy.
    - Wybacz, nie znam Londynu. Widziałam tylko lotnisko, centrum z samochodu ,Emirates Stadium i klub.
    - Kiedyś zaproszę cię na mecz na Stamford Bridge, najlepiej jak będziemy kopać dupska Kanonierom.
Pacnęła go w ramię.
    - Ej! Ja jestem Kanonierką! Wyrażaj się!
    - Dobra, dobra oni i tak mają kosę z Tottenhamem. Kojarzysz? Koguty, odszedł od nich Gareth Bale.
    - To, że jestem dziewczyną nie oznacza, że nie znam zawodników i klubów. Na jakim ty świecie żyjesz Luiz?
    - Oj już nie czepiaj się tak, chciałem ci wyjaśnić tylko to i owo. - skręcił w prawo, dodając gazu jak rajdowiec a potem zaparkował z brawurą kierowcy karetki przed dwupiętrowym, ceglanym budynkiem z czerwonawej cegły. Przed posesją, na mikroskopijnych rozmiarów trawniku stała przechylona choinka z kolorowymi światełkami. David mieszkał w typowo angielskim bliźniaku, niczym nie wyróżniający się od tych z reszty ulicy.
    - Mieszkasz tutaj?- zapytała wysiadając. - Miła okolica.
    - Prawda? Na końcu uliczki mieszka Cesar Azpilicueta a dwie przecznice dalej Juan Mata. Ja nie mam sąsiadów, makler który mieszkał obok mnie wyprowadził się do Hong Kongu. Smutno mi, bo jak brakuje cukru to nie ma od kogo pożyczać. - uśmiechnął się szeroko.- Zapraszam w moje włości!
    Otworzył drzwi staroświeckim kluczem, który wyglądał na co najmniej tak wiekowy jak jaśnie panująca królowa Elżbieta II. Mieszkanie było typowe jak większość angielskich m4. Z wąskiego korytarza wchodziło się na dość strome, wypolerowane schody, które prowadziły na pierwsze piętro. Tam było już bardziej przestronnie, duży salon z kominkiem przechodził w jasną kuchnię, obok łazienkę i dwie sypialnie. Idealne mieszkanie dla kogoś, kto nie posiadał dzieci.
    - Czy to drugie jest takie samo?- zapytała z nadzieją.
    - Lustrzane odbicie mojego a co chcesz tutaj zamieszkać?
    - Jeśli znajdę dogodne połączenie do bazy treningowej, to rozważę taką ewentualność. - odpowiedziała uśmiechając się.

    Perspektywa posiadania Luiza za sąsiada była kusząca. Co prawda poznała go nieco ponad dwie godziny temu, ale był właściwie jedyną osobą, którą w Londynie znała. Widziała trenerkę swojej drużyny, prezesa klubu i kilku ludzi z zarządu, ale nie mogła powiedzieć, że są to osoby znane. Rozmawiała z nimi na tematy służbowe a większości negocjacje prowadziła Irmelin.
    Irmelin Linde, miała pod opieką kilka piłkarek i na stałe pracowała w Sztokholmie. Za pierwszym razem była z nią w Londynie, ale teraz rozchorował się jej roczny synek i Inga musiała radzić sobie sama.
    Była już dużą dziewczynką, znała angielski, więc nie powinno być kłopotu ze znalezieniem sobie mieszkania. Na najbliższy tydzień klub wynajął jej miejsce w hotelu, którego adres trzymała w kalendarzu. Właściwie, powinna tam jechać od razu z lotniska, ale Luiz zaprosił ją na tę epicką imprezkę a nie chciała kursować po mieście tam i z powrotem.
    - Sprawę mieszkania trzeba załatwić u właściciela, dam ci do niego namiar a teraz niczym się nie przejmuj. Walizki przeniosę z audiaczka do pokoju gościnnego a ty rozgość się i czuj jak u siebie w domu. Za chwilę powinni...- nie dokończył zdania, gdyż w mieszkaniu rozległ się dzwonek a potem na schodach słychać było tupanie, jakby zbliżało się do nich stado słoni. I tak w progu salonu ukazywały się sylwetki poszczególnych The Blues, każdy z nich targał ze sobą alkohol i pakunki z jedzeniem.
    - Luiz dawaj szkło, bo potem muszę szybko trzeźwieć!- krzyknął Torres, wychylając się z wpatrującego się w Ingę Juana Maty. - Dobry wieczór, pani. -zsumitował się i obaj podeszli się przywitać.
    - Inga. - uśmiechnęła się do Hiszpanów.
    - Piękne imię!- rozanielił się Mata. - A skąd jesteś?
    - Ze Szwecji.
Do rozmowy włączył się Aspilicueta, rozsiadając się koło piłkarki. Pachniał drogimi piżmowo- cytrusowymi perfumami.
    - Znasz Ibrahimovicia? - zapytał
    - Pytasz prywatnie czy ogólnie?- zaśmiała się, wyciągając rękę po butelkę chłodnego budweisera, którego wręczał jej Oscar.
    - Ogólnie.
    - Ogólnie to zna go chyba każdy Szwed a prywatnie potrafi być bufonem. - odpowiedziała z rozbrajającą szczerością kila par męskich oczu spojrzało na nią z zaciekawieniem. Luiz wyłaniający się z kuchni, wykrzyknął w stronę kolegów głośni, jakby byli przygłusi.
    - Aaaa! Zapomniałem wam powiedzieć miśki, mój gość jest obrońcą!
    - Piłkarka?- ożywił się Haazard, który do tej pory klepał smsy na iphonie. - Luiz, ty wiesz jak zrobić nam wieczór po remisie z Liverpoolem.
    - A w jakim klubie grasz, jeśli mogę spytać?- drążył Cesar.
    - W Arsenalu Ladies. - odpowiedziała czekając na ich reakcję.
Trzeba przyznać, że trochę ich ścięło, ale żaden nie wykazał kpiny ani wrogości. Tak jakby pierwszy raz w życiu imprezowali z kimś grającym dla innego klubu w dodatku płci przeciwnej.
    - Uważaj na Szczęsnego. - zarechotał Luiz.- Szuka dziewczyny, ostatnio to go jedna taka rzuciła. Piosenkarka, ta co mi jej teledysk puszczałeś. - zwrócił się w stronę Torresa, ten jednak nie mógł sobie przypomnieć.
    - Byłem wtedy trzeźwy?
    - To były urodziny Olalli. - sprecyzował Brazylijczyk.
    - Chłopie, po urodzinach mojej małżonki, dwa dni byłem w stanie agonalnym.  Torres na wspomnienie tamtego kaca, złapał się za krótko ostrzyżoną głowę. - Skąd mam pamiętać co ci puszczałem i gdzie to wynalazłem.
    - Ponoć ci Cazorla wysłał, wiesz jaka to jest plotkara.- odpowiedział David.
    - Jak wszyscy Hiszpanie. - skomentował Eden.
    Jak jeden mąż obecni tutaj przedstawiciele hiszpańskiej części Chelsea, zaczęli protestować.
   
     Impreza trwała w najlepsza a coraz to nowi przybysze, z zaciekawieniem wypytywali Ingę o życie w Anderlechcie, kobiecy futbol i inne równie inteligentne sprawy. Zainteresowanie trochę osłabło, gdy Loczek zarządził grę w FIFę. Przez chwilę kłócili się kto ma być pierwszy i czemu nie wszyscy nie mogą grać Chelsea.
    Inga obserwowała te przepychanki uśmiechając się do wpatrzonego w nią Juana Matę. Miał taką minę, jakby zobaczył siódme wcielenie Kleopatry. Był przy tym tam uroczy, że mogłaby mu zrobić zdjęcie i oprawić w ramkę.
    W mieszkaniu znowu rozległ się dzwonek, ale zajęci grą piłkarze albo go nie usłyszeli, albo usłyszeć nie chcieli. Niektórzy mieli już nieźle w czubie. Drzwi na dole najwidoczniej były zamknięte, bo gość załomotał w nie dość mocno. Inga ruszyła w dół schodów, chcąc wpuścić przybysza do środka. Istotnie klucz w zamku był przekręcony a drzwi zamknięte. Przez moment mocowała się z tym starciem, a gdy w końcu udało jej się otworzyć, niecierpliwiec z drugiej strony wepchnął się do środka, przewracając ją. Poleciała do tyłu, siadając z impetem na pupie a nad nią stał nie kto inny jak idol z jej dziewczęcych lat- Frank Lampard.
    - Luzi ty debil...- nie dokończył patrząc na Ingę.- Dlaczego pani siedzi na podłodze?- zapytał zdziwiony.
W Indzie zawrzało.
    - Bo pchnął pan drzwi nie czekając, aż sama je otworzę!- wykrzyknęła oburzona.
Lamps nawet jak był zaskoczony, to szybko zamaskował to głupawym( w Ingi mniemaniu) uśmieszkiem zadowolenia.
    - A kim pani właściwie jest i dlaczego tak krzyczy?- pomógł jej wstać.
    - A co pana to interesuje?- odpowiedziała pytaniem na pytanie, masując obolałe od upadku miejsce.
    - Nie tak ostro, grzecznie zapytałem.
    - Szkoda, że nie uważał pan, jak pchał się do mieszkania jak jakiś troglodyta!
    - No to chyba wymianę imion mamy już za sobą. Ja jestem troglodytą a pani krzykaczką, bardzo mi miło.- z jego jasne oczy zalśniły triumfem.
    Inga już miała na końcu języka, ciętą ripostę, ale na schodach pojawił się David, wołając ich na górę.
    - Inga, Lamps chodźcie bo będziemy wznosić toast za zdrowie Edena!
Inga weszła na schody majestatycznie, jakby była samą królową, co niezwykle ubawiło Lamparda. Zazwyczaj nie był ani złośliwy, ani chamski, ale ta dziewucha naskoczyła na niego, jakby przewrócił ją z premedytacją.
    - Stoooooooo lat!- wykrzyknęli piłkarze, machając tym co kto akurat trzymał w ręce. Torres lekko już wstawiony, tulił do siebie dmuchaną lalkę(-prezent dla Edena) odzianą w połyskującą kieckę. Lalka nosząca imię Irena, była ciemnoskóra i posiadała jeden wyraz twarzy, nazywany przez złośliwych "zdziwiona mina".
    Lamps zabrał z barku szklankę szkockiej, obserwując kątem oka Ingę bawiącą się z jego kumplami. W dalszym ciągu nie rozumiał, co na męskiej bibce robi dziewczyna w dodatku nie wyglądająca na panią do wynajęcia.
    - Kim ona jest?- zapytał dyskretnie Matę.
    - Inga? Cudowna jest nieprawdaż?- spojrzał w stronę kuchni maślanym wzrokiem.
Lampard klepnął kolegę w potylicę.
    - Ziemia do Maty! Pytałem kim jest a nie czy jest piękna?!
Mata niechętnie oderwał wzrok od piłkarki, przenosząc go na wicekapitana.
    - Koleżanka Luiza, piłkarka.
    - O doprawdy? A w jakim klubie gra?
    - W Arsenalu.
    - Wpuścił tutaj kogoś z Arsenalu? A jeśli to jakaś szpiegówa?
Rozmowę usłyszał przechodzący Torres, pukając się otwartą dłonią w czoło.
    - Lampard nie udawaj Sherlocka Holmes'a ona jest fajna a ty jak zwykle szukasz dziury w całym! Walnij sobie whyskacza i nie lamentuj.
    - Muszę się przyjrzeć tej sprawie. -mruknął pod nosem Anglik.
Impreza weszła w kolejne stadium, zmierzając niechybnie ku rychłemu końcowi. Inga czuła, że trochę przesadziła z alkoholem. Uprawianie czynnego sportu wykluczało częste spożywanie trunków wyskokowych, więc szybko łapała tak zwaną ramonę. W dodatku zmęczenie i wściekłość na Lamparda dały swoje.
    Siedziała na kanapie obok przysypiającego Haazarda, patrząc jak poszczególni piłkarze zmywają się do domu.  W polu widzenia pojawił się Loczek, chwiejąc się niczym okręt na pełnym morzu.
    - Inga zostaniesz na noc?- zapytał dość składnie jak na człowieka pijanego.
    - Zamówie sobie taksówkę, nie ma sprawy. - odpowiedziała. Haazard przesunął się w stronę jej ramienia a jego ciemna głowa opadła mu do przodu. - Jego chyba też trzeba odwieźć.
    - Spoko, zapakuje się z Torresem i Matą. - wskazał Hiszpanów żegnających się w przejściu. Przy pomocy Luiza, jakoś udało im się wytransportować dobudzonego Edena, który żegnał wszystkich buziaczkami. Lampard obserwował całą imprezę ze swojej miejscówki pod oknem, nie zauważając że sam wychylił flaszkę Johnny'ego Walkera. W głowie mu lekko zaszumiało, ale niezrażony tym stanem podszedł do Ingi. Luiz wyszedł na chwilę odprowadzić kolegów a potem zajął się rozmową z Oscarem.
    - Mogę się przysiąść?- zapytał Anglik.
Inga spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem.
    - Skoro musisz. - odpowiedziała.
Usiadł przysuwając się do niej tak blisko, że ich twarze dzieliły centymetry.
    - Jesteś z Arsenalu? Jak długo już tam grasz?- zapytał łagodnie.
    - Dopiero przyjechałam do Anglii. To jest przesłuchanie?
    - Ależ skąd...jestem tylko ciekaw, co dziewczyna z przeciwnego robi w mieszkaniu Luiza? To wszystko. - był nad wyraz milutki a jego ciepła dłoń dotknęła jej ręki.
   
     Patrzył na nią tymi swoimi zielono-błękitnymi oczami, ocienionymi ciemnymi rzęsami. Na chwilę cofnęła się w czasie do Euro 2004, kiedy to oglądając z tatą rozgrywki, zobaczyła Lampsa na boisku. Trenowała już wtedy w Malmo, ale pierwszy raz spojrzała na zawodnika nie ze względu na technikę i styl gry, ale na aparycję. Umierała potem z platonicznej miłości, zakładając zeszyt z wycinkami gazet. Miłość osłabła, kiedy wyszła z wieku nastoletniego, ale Frank zawsze był dla niej kimś wyjątkowym. Plakat z jego podobizną jeździł z nią w każde miejsce, gdzie miała nocować. Był już mocno sfatygowany i podklejany w kilku miejscach, ale stanowił pamiątkę i swego rodzaju talizman.
    Dzisiaj jednak zweryfikowała dziewczęcą iluzję z oryginałem, który działał jej na nerwy. Cały czas świdrował ją wzrokiem, jakby za wszelką cenę chciał wyciągnąć z niej informacje szpiegowskie.
    - Możesz się odsunąć?- zapytała udając miłą.
    - Dlaczego?- przysunął się tak blisko, że ich ciała przylegały do siebie a ciepłe dłonie Lamparda muskały jej szyję, bawiąc się krótko obciętymi kosmykami. - Boisz się mnie? Jestem dla ciebie za stary?
Pokręciła głową, chcąc odpędzić galopujący napływ ciepła i motyle, które poczęły eksploatować jej brzuch.
 Jej ciało reaguje na niego, ale rozum dalej twierdzi, że jest idiotą! Jest pijana!
    - Odsuń się!- powiedziała to głośniej.
Luiz z Oscarem gdzieś się ulotnili a ona siedziała na kanapie z Lampardem, który dalej wpatrywał się w nią z ciekawością.
    - A co by było gdybym...- nie dokończył wpijając się w jej usta, swoimi ciepłymi wargami. Pocałował ją z pasją, przyciągając do siebie jak najbliżej. Jedną dłonią obejmował Ingę w pasie, druga zaś bawiła się włosami na jej karku.
    Jęknęła zarzucając mu ręce na szyję, oddając pocałunek z takim samym zaangażowaniem. . Smakował lekko cierpką whisky a jego język rozpoczął pieszczotę wnętrza jej ust. Mózg całkowicie odłączył się od reszty ciała, odsuwając na bok racjonalne myślenie. Całowaliby się dłużej, gdyby Inga nie usłyszała na schodach tarabaniącego się Luiza. Odskoczyła od Lamparda mierząc go wściekłym spojrzeniem.
    - Nigdy więcej mnie nie całuj!- wykrzyknęła, po czym pobiegła do gościnnego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Oparła się o nie po drugiej stronie, czując jak serce tłucze jej się w klatce piersiowej a w żyłach płynie spieniona adrenalina.  
      Przed chwilą całowała się z Lampardem! Czy postradała do końca rozum?! Nie znała tego faceta i nie powinna kierować się emocjami. To się nigdy nie może powtórzyć, nie przyjechała tutaj żeby wywoływać skandal.
    Rozglądnęła się w poszukiwaniu walizki, która znalazła się niedaleko łóżka. Podeszła do drzwi delikatnie je uchylając, gdy nie zauważyła w polu widzenia ani Luiza ani Lamparda, cicho przemknęła na schody. Była już przy drzwiach wejściowych, jej ręka dotykała klamki, gdy za plecami usłyszała cichy głos.
    - Wybierasz się gdzieś?- zapytał Lampard.
Odwróciła się na pięcie patrząc wprost w jego jasne oczy . Jego wzrok złagodniał, już nie był tak prześwietlający i kpiacy, ale głupawy uśmieszek nie zniknął z przystojnej twarzy Anglika.
    - Jest trzecia w nocy i wypadałoby iść do siebie?- odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Frank zaśmiał się cicho.
    - Sama?
    - A widzisz gdzieś moją przyzwoitkę?- czekała na odpowiedź Franka.
Rozejrzał się po ciasnym przedpokoju ruszając w stronę Ingi. Dziewczyna poczuła zagrożenie zbytnią bliskością piłkarza. Nie chciała, żeby powtórzył się poprzedni incydent z salonu Loczka. Ten facet, pomimo swojej bezczelności i tego, że wkurzał ją niemiłosiernie, działał na nią jak magnez.
    - Jesteś ostra jak na tak delikatną kobietę. - zaśmiał się.
    - Delikatną kobietę?- poczuła przypływ wesołości. - Lampard, ja mam metr osiemdziesiąt wzrostu, słuszną do budowy wagę i jestem obrońcą. Gdzie widzisz delikatność?
Dotknął dłonią jej policzka.
    - Masz regularne rysy, piękne kobiece dłonie i nie wyglądasz jak typowy obrońca. Jesteś kobietą, nie gracie tak brutalnie jak my. - odpowiedział chcąc ją pocałować jeszcze raz.
    - Słuchaj koleś! - odepchnęła go obiema rękami. - Jestem takim samym obrońcą jak każdy z facetów biegających po boisku! I przestań się do mnie podwalać.
    - Ostro, na boisku też tak drapiesz?- zachichotał.
    - Przestań chichotać jak małolata. - miała ochotę trzasnąć go w łeb. - Masz jakiś problem z moją osobą? Najpierw mnie prowokujesz a potem się przysuwasz. Rozdwojenie jaźni?
    - Może trochę przesadziłem z alkoholem, ale chyba ci się podobało?
    - Osz ty...- zamierzała zbesztać go tak, że mu w pięty pójdzie.
     Tymczasem Lampard znów wykorzystał to, że odczuwała do niego dziwną słabość porywając ją w ramiona i całując zachłannie.
Znowu nie miała siły go odepchnąć i zdzielić po tym głupim, angielskim łbie. To po prostu było silniejsze i odurzające a ten facet całował tak wspaniale, że zapomniała o całym świecie. 
                            
____________________________________________________________________________

Witajcie! 

Miałam dodać rozdział jutro albo w poniedziałek, ale nie bardzo mam czas. Część czekała na opublikowanie jakiś czas i chyba najwyższa pora ruszyć z tym rocznicowym opkiem. Mój kochany Frankie, miłość mojego wieku dziecięcego. Do tej pory odczuwam dziwną słabość, gdy go widzę. Co prawda jego wizja w opowiadaniu miała być bardziej "idealna", ale Frank postanowił się zbuntować i pokazać różki. Ale obiecuję, ja to wszystko naprostuję. Życzę Wam miłej lektury!
                                                                               Pozdrawiam Fiolka :*


wtorek, 7 stycznia 2014

Prolog


                                                        Prolog


Anderlecht 


Inga przechadzała się ulicami Anderlechtu, mając świadomość tego, że żegna się z nim na długi czas.
Przybyła do Belgii jako siedemnastolatka, z wielką chęcią rozwijania swoich umiejętności piłkarskich w lokalnej, damskiej drużynie, ale nie przewidziała, że sześć lat w Belgii upłynie tak szybko. Władze Anderlechtu zgodziły się, by przeszła do Arsenalu za dwa miliony euro jeszcze w zimowym okienku transferowym.
    Tydzień temu poleciała na testy medyczne do Londynu a teraz musi rozstać się miasteczkiem, które było jej domem przez pierwsze lata zawodowej pracy.
Z żalem spojrzała w stronę domu Erazma z Rotterdamu pod którym przeżyła swój pierwszy poważny pocałunek. Było to słodko gorzkie wspomnienie, gdyż obiekt jej dziewczęcych uczuć Jean Paul okazał się potem kompletny dupkiem, ale nie chciała o tym teraz myśleć.
    Za dwie godziny będzie już w samolocie do Londynu, by tam zacząć wszystko od przysłowiowej czystej kartki.
Tylko los wie, co na niej zapisze i czy Anglia- kolebka światowego futbolu okaże się dla niej ziemią obiecaną, oraz spełnieniem dziecięcych marzeń o światowej sławie i sukcesach.
    - Londynie! Przybywam!- wykrzyknęła idąc w stronę zaparkowanej za rogiem taksówki.

Kilka godzin później.
Heathrow 

    Największe lotnisko w Europie wyglądało w ten styczniowy piątek, jak wielki bzyczący ul. Wyspy Brytyjskie raczył nawiedzić kolejny kataklizm o mitologicznym imieniu Hercules, które pasowało do orkanu sprawiającemu lanie mieszkańcom Zjednoczonego Królestwa. Przez ulewne deszcze i wichury poszczególne loty zostały odwoływane a to, że Inga dotarła do Londynu bez szwanku, zawdzięczała tylko i wyłącznie aniołowi stróżowi.
    Samolot, którym leciała wpadł w strefę silnych turbulencji, co za tym idzie, przez większą część podróży czuła się jak sardynka w puszce, którą ktoś wrzucił do pralki.
Z uczuciem ulgi opuściła latającą maszynę, zmierzając w stronę spokojnego lądu, którym wydała jej się hala przylotów na głównym londyńskim lotnisku. Jakże wielkie było jej zaskoczenie, gdy ujrzała biegającą tam i z powrotem skłębioną  ludzką masę, sprawdzającą migające tablice lotów. Przy większości z nich wyświetlał się na czerwono, złowrogi napis- "Lot zawieszony".
    Bardziej zdesperowani pasażerowie, próbowali płaczem, krzykiem, tudzież skleconymi na poczekaniu argumentami wymuszać na obsłudze lotniska informacje o swoich połączeniach.
Większość podróżnych opuszczała lotnisko z minami adekwatnymi do aktualnej, angielskiej aury pogodowej, inni zaś zalegali plastikowe krzesła, oraz podłogi w oczekiwaniu na dalsze decyzje i informacje.
    Inga jeszcze raz podziękowała swojemu niezawodnemu aniołowi za opiekę i szczęśliwe dotarcie do celu, po czym ruszyła w stronę wyjścia. Złośliwiec  stróż, jednak nie chciał być tak do końca litościwy, bo chwilę później poślizgnęła się na niezidentyfikowanym przedmiocie i runęła jak długa twarzą w dół. Przed oczami stanęła jej wizja utraty przedniego uzębienia, jednak w porę jakaś dobra dusza uchroniła ją od upadku. Zawisła kilka centymetrów od podłogi, przytrzymywana w talii przez silne, najprawdopodobniej męskie dłonie.
    Posiadacz tego niemalże bramkarskiego refleksu, godnego samego Ikera Casillasa ,uniósł ją do góry i postawił w pozycji człowieka wyprostowanego zwanego także homo sapiens.
Spojrzała na swego wybawcę wzrokiem, który najpewniej posiadały heroiny z romansów,wdzięczne głównemu bohaterowi za uratowanie życia. Osobnik stojący przed nią raczej nie wyglądał na hiroła ratującego mdlejące niewiasty. Był wyższy od niej i co było powodem fali zalewającej ją zazdrości, posiadał najpiękniejsze złocisto-brązowe loki, jakie w życiu widziała. Cherubiny z barokowych obrazów i rzeźb zalewała w tym momencie żółć. Od pucołowatego amorka różnił go słuszny wzrost, co było dla niej miłą odmianą. Sama posiadała metr osiemdziesiąt wzrostu i fajnie było, popatrzeć na przedstawiciela płci męskiej z pozycji osoby niższej.
Wysoki cherubin widząc, że przygląda mu się z zaciekawieniem postanowił przemówić.
    - Wszystko w porządku?- zapytał po angielsku z obcym, najprawdopodobniej południowym akcentem.
 - Jesteś cała?
    - Mam dwie ręce, dwie nogi, uszczerbku w uzębieniu nie zdiagnozowałam. - uśmiechnęła się do niego, zarażając się wesołością.
    Chłopak zaśmiał się potrząsając sprężynującymi lokami. W myślach nazwała go Loczkiem, bo przez tą niecodzienną jak na przedstawiciela płci męskiej fryzurę, przypominał jej  sprężynkę. Jego loki żyły swoim życiem, przypominając jej piosenkę z lat dziecinnych o loczku w kolorze słońca w tym przypadku słoneczne przebłyski migały pomiędzy jasnobrązowym pasmami jego włosów.
    - Wybacz, że się nie przedstawiłem. David Luiz do usług szanownej pani, ratuję w opresjach młode damy, udzielam informacji i jestem świetnym rozmówcą. - zaśmiał się ubawiony swoją przemową.
    - Inga Bergman.- wyciągnęła rękę, ściskając jego muśniętą opalenizną dłoń. - Jesteś Hiszpanem?
    - Jestem szalonym Brazylijczykiem tańczącym na sambodronie.
Zachichotała wyobrażając sobie Davida ubranego w kostium brazylijskiej tancerki.
    - Trochę nie wyglądasz. - spojrzała na jego ciemne jeansy i błękitną kurtkę z herbem Chelsea Londyn.
    - A na kogo wyglądam? - zapytał zezując na dwójkę nastolatków, którzy znając życie rozpoznali w nim obrońcę Chelsea.
    - Na obrońcę Chelsea?- zapytała wskazując dzieci biegnące w jego stronę z iphone'ami.
Luiz przewrócił oczyma pozując z chłopcami do zdjęcia, podpisując im plecaki i uśmiechając się do ich rozanielonych matek.
    - Wybacz, taka praca. - wywrócił oczami w zabawny sposób. - Jesteś ze Skandynawii? Niemiec?
    - Jestem Szwedką, ale przyleciałam z Brukseli.
    - Pracujesz jako europosłanka?
    - Jestem obrońcą. - odpowiedziała wprost, czekając na jego reakcję.
    - Obrońcą sądowym?
Miała ochotę pacnąć go w loki.
    - Gdybym była obrońcą sądowym, to powiedziałabym prawnikiem. Jestem prawym obrońcą na boisku i właśnie przyleciałam do nowego klubu. Będę grać w Arsenalu.
Oczy Luiza zalśniły podziwem i radością.
    - No to trzeba było od razu mówić, że jesteśmy z tej samej piaskownicy!- klasnął w dłonie.
    - Nie ekscytuj się tak, gramy w innych klubach. - tonowała jego zachwyt.
David nic sobie nie zrobił z jej przemowy. Kiedyś słyszała takie określenie "jarać się jak murzyn bateryjką", właśnie tak w tym momencie wyglądał obrońca The Blues.
    - Złapałem w locie kobietę po fachu i mam się nie jarać? - objął ją ramieniem, jakby byli starymi kumplami. - Pani Kanonierko, jeśli jesteś dzisiaj wolna to zapraszam na imprezę do mnie!
    - Nie wiem czy powinnam...- zawahała się. W końcu nie znała Luiza od dawna i było dla niej dziwne, że chce się zaprzyjaźnić z kimś z wrogiego obozu.
    - Oj daj spokój. - zabrał jej walizkę. - Poznam cię z moimi kolegami, obiecuję że będziemy grzeczni i żaden nie wejdzie w rolę seryjnego mordercy ani gwałciciela.
    Złożył dłonie jak do modlitwy a jego oczy patrzyły błagająco, jak oczy kota ze Shreka. Nie mogła mu odmówić, wydawał się ciekawym rozmówcą i człowiekiem godnym zaufania. Nie miała żadnych planów na resztę dnia a w Londynie nie znała nikogo. Może Luiz był trochę szalony, ale to Brazylijczyk a ludzie z Ameryki Łacińskiej byli określani hiszpańskim mianem "loco".
Dała się więc zaprosić krejzolowatemu Panu Loczkowi, mając nadzieję, że nie będzie tego potem żałowała.


______________________________________________________________________

Witajcie!
Miałam ruszyć z tym opowiadaniem, zaraz po zakończeniu Ensueno, ale coś mnie natchnęło, żeby dodać je teraz.
Od początku.
Pewnie większość wie, że jestem fanką BVB i Realu Madryt i moja ręka nigdy nie napisała nic o klubie z Anglii, jednakże początki mojej przygody z kibicowaniem to Frank Lampard.
Skoro Lamps, to oczywiście Chelsea a jeśli The Blues to nie mogłam pominąć Davida Luiza. To opowiadanie będzie z serii słodko- gorzkich perypetii Ingi w chłodnej, stolicy Anglii. 

Jak mi wyjdzie, tego jeszcze nie wiem, ale mam nadzieję że przypadnie Wam do gustu! 
                                                               Pozdrawiam serdecznie Fiolka :*