Poranny kac Lamparda przeszedł w ciężką gastrofazę, która zmusiła go do zaopatrzenia lodówki w pobliskim markecie. Po godzinnym wkładaniu do koszyka wszystkiego, co chciałby aktualnie zjeść w końcu zapakował siatki do samochodu, ruszając do domu.
Głód doskwierał mu już od jakiegoś czasu a chęci na pichcenie odeszły tak szybko, jak wody rodzącej kobiety.
- A w dupie to mam...- mruknął pod nosem, łapiąc z komody kluczki do samochodu. Obrał kurs na najbliższą knajpę w której podawali słodko kwaśnego kurczaka z ryżem i ananasem a tego właśnie potrzebował. Jego organizm domagał się zarówno słodkiego jak i wytrawnego, robiąc mu w żołądku dyskotekę.
Na szczęście do Soho, gdzie mieściła się jego ulubiona knajpa nie było daleko, także po kwadransie wchodził już do lokalu. Dzwonek u drzwi zabrzęczał wesoło, Frank natomiast z ledwością powstrzymał chęć rzucenia się na kontuar i zamówienia połowy menu. A może dorzucić do tego mus z mango i jogurtu i małe piwo? Nie, jest samochodem, poza tym leczenie klinem w jego przypadku nigdy nie skutkowało. Kelnerka, słodka istota o anielskim kolorze oczu zwróciła się do niego z zapytaniem, on jednak nie zrozumiał z tego ani słowa. Mogłaby równie dobrze przemawiać do niego po polsku, albo seczuańsku.
Powodem jego rozkojarzenia było zauważenie Ingi, która spożywała obiad w towarzystwie Luiza.
Kumpel nawet go nie zauważył, tak pochłaniało go futrowanie zawartości swojego talerza, dziewczyna zaś utkwiła wzrok w Franku a w jej spojrzeniu można było dostrzec strach.
Nie no... Naprawdę była aż tak bojaźliwa i kilka całusów pijaka, tak ja przeraziło? Co prawda zachował się jak kompletny idiota i macant, ale chyba nie był jakimś dewiantem?
Musi to naprostować w końcu koleżanka Luiza nie może cały czas go unikać i myśleć, że chce władować jej się do łóżka.
Znalazłszy się przy stoliku Luiza i Ingi nie wiedział co powiedzieć, ale to nie był problem dla kończącego pałaszowanie Brazylijczyka.
- O! Frankie, siadaj stary i coś sobie zamów. - wyszczerzył się David wskazując wolne miejsce.
- Właściwie to chciałbym porozmawiać z Ingą. - odpowiedział Frank.
Luiz nawet jeśli był zaskoczony, to umiejętnie to udawał. Inga i Frankie myśleli, że wczoraj był nawalony do tego stopnia, że pamięć mu się ulotniła. A właśnie pamiętał wszystko i wszystko widział w końcu gospodarz zawsze wszystko wie. Nie podejrzewał Frania o takie napady chuci. Inga to też niezła numerantka, oby zdecydowała się na mieszkanie obok, będą tak imprezować, że rozniosą Londyn z ościennymi miasteczkami włącznie. Taka sytuacja! -
- O czym chciałeś pogadać?- zapytała chłodno Szwedka.
- Fiu, fiu...powiało arktyką! - Loczek nie mógł ukryć głupawego uśmieszku. - No, ale zostawiam was samych. Idę do kibelka! - powiedziawszy to raźnym krokiem ruszył w stronę łazienki.
Frank usiadł przy stoliku z nieprzeniknioną miną, stukając nerwowo palcami o blat. Inga czuła się jak uczennica, która coś przeskrobała i teraz siedzi przed obliczem dyrektora.
- Masz zamiar tak siedzieć i się na mnie gapić?- zapytała ostro.
- Chciałem cię przeprosić. - odpowiedział jej pomocnik. - Za dużo wczoraj wypiłem...
- I rzuciłeś się na mnie z dziobem jak napalony małolat, tak?- piłkarka dokończyła za niego, czując jak złość w niej buzuje, niczym najlepszy szampan w butelce.
- Ty oczywiście broniłaś się przed moimi pieszczotami rękami i nogami tak?- Lampard zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. Jego błękitno-zielonkawe oczy lśniły wściekłością.
- Po cholerę mnie przepraszasz, skoro nie masz szczerych intencji?- Inga coraz bardziej czuła się jak skończona idiotka.
- Dziewczyno musisz szukać zła w każdym, który ma szczere intencje?- zapytał ostro. - Chciałem cię zwyczajnie przeprosić, bez żadnych ukrytych pobudek!
- Przyjmuję przeprosiny, ale to nie oznacza, że nie jestem na ciebie wściekła, Lampard!
- Uznajmy, że masz powód. - powiedział zrezygnowany. - Ale teraz zachowujesz się jak obrażona księżniczka.
- A ty jak udzielny lord! Wszyscy Anglicy tacy są? Wziąłeś to co chciałeś a teraz co sumienie cię ruszyło? - wstała od stolika czując, że dłużej nie wytrzyma w obecności tego idioty. - Wal się Lampard! - oczy pozostałych gości skierowały się w ich stronę. Frank złapał Ingę za ramię uniemożliwiając jej ucieczkę.
- Odwiozę cię do domu...
- Ja nie mam domu!
- Mieszkasz na ulicy?- zapytał skołowany.
- A co cię to obchodzi panie perfekcyjny podrywaczu? Chcesz się do mnie wprosić na małe pitu pitu w hotelowym łózku?
Frank poczuł się tak, jakby właśnie dostał mokrą szmatą w twarz.
- Oszalałaś?!- wrzasnął zirytowany do granic możliwości. - Ile razy mam ci powtarzać, że nie chcę cię przelecieć!
Twarze gości w barze skierowały się na nich. Lamps spurpurowiał mając ochotę uciec gdzie pieprz rośnie. Niech no to się do gazet dostanie, to będzie całkowicie skompromitowany. Zamiast wyjść usiadł cieżko na krześle machając na kelnerkę. Był głodny, zły i właśnie nadchodziła epicka migrena, tak jakby poranny kac nie był wystarczającą karą za pijaństwo. Inga zaczerwieniona po korzonki jasnych włosów, klapnęła na krzesło wypuszczając z płuc powietrze. Zachowała się jak purytańska dziewica, robiąc przy okazji z siebie pośmiewisko.
Do powrotu Luiza oboje zachowywali się jak kamienne bloki Stonehenge, co jakiś czas łypiąc na siebie, gdy drugie myślało że nie widzi.
Luiz wrócił po kwadransie z uśmieszkiem przylepionym do twarzy, widok naburmuszonego Franka i milczącej Ingi wywoływał u niego dziecięce rozbawienie.
Jak zakochane nastolatki. Czuł podskórnie, że coś się szykuje w relacji Inga - Lampard. Takie zaczepki i kłótnie muszą prowadzić do głębszej relacji.
- Słychać was było w męskim. - przemówił udając poważnego. - O co się pokłóciliście?
- O nic. - wyrwało się Indze. - Nie chcę o tym rozmawiać.
Loczek nie wydawał się przekonany.
- A może jednak dojdziecie do porozumienia? Nie możecie cały czas okładać się łopatką, nie znacie się na tyle, żeby czuć do siebie antypatię.
Lamps wzruszył ramionami.
- W teorii tak jest, ale w praktyce...sam widzisz.
- Widzę dwie silne osobowości, które mogłyby znaleźć wspólną płaszczyznę porozumienia. - Loczek nie dawał za wygraną.
- Ale my się cały czas kłócimy!
- To zaledwie druga wasza kłótnia. - zaśmiał się szeroko. - Wcześniej znaleźliście...- spojrzał na nich wymownie. - ...nić porozumienia.
Frank prawie zakrztusił się herbatą.
Skąd do diabła Luiz wie o ich nocnych pocałunkach? No tak, to południowiec a z nich są gorsze plotkary od dewotek przesiadujących w kościele. On i Hiszpanie wszystko wiedzieli,zwłaszcza Torres, który codziennie miał świeże newsy z angielskich szatni.
- Luiz grabisz sobie. - rzekł tylko. - Mógłbyś chociaż udawać, że nie podglądałeś!
David zaśmiał się donośnie a ludzie znowu z zaciekawieniem spojrzeli na ich stolik. Inga miała ochotę zapaść się pod ziemię. Kontynuowanie tej rozmowy było zbyteczne i nikomu nie przyniosło nic dobrego.
- David daj mi numer do właściciela mieszkania, chciałabym do niego zadzwonić.
- Dzwoniłem rano, musisz pojechać osobiście.
- A gdzie on mieszka?-zapytała.
- W Milton Kenyes. - odpowiedział szatyn. - To jest jakieś siedemdziesiąt kilometrów od Londynu.
- Jak się tam dostanę?
- Zawiózłbym cię, ale za chwilę muszę lecieć na wieczorny trening. Frankie cię podrzuci, on ma wolne bo w biodrze go coś rypnęło.- Loczek wpadł na iście szatański pomysł.
Inga nie mogła się na to zgodzić, miała nadzieję że Lampard nie jest okazem angielskiego dżentelmena.
- Nie ma takiej potrzeby. - oponowała. - Poradzę sobie.
- Daj spokój. - uciszył ją pomocnik. - Nie znasz Londynu a tym bardziej Milton. Masz chociaż samochód?
- Sprzedałam swój stary jeszcze w Belgii, musze rozejrzeć się za nowym.
- No to postanowione. Proponuję rozejm a w ramach koleżeńskiej przysługi podwózkę do Milton. Zgadasz się?- oczy Franka złagodniały a Inga dałaby sobie uciąć rękę, że widziała na jego ustach delikatny uśmiech.
Nie chciała się z nim kłócić, ale nie miała również ochoty jechać z nim, cokolwiek obcym człowiekiem na wycieczkę do obcego miasta. Z kolei gdyby odmówiła, wyszłaby na kompletną zołzę i naburmuszoną jaśnie panią.
- Dobrze, zgadzam się. - odpowiedziała.
David poderwał się z krzesła patrząc na swój nowy model zegarka "Patek". Przeraził się tym co zobaczył, łapiąc w pośpiechu kurtkę. Zdążył jeszcze cmoknąć Ingę w policzek, klepnąć Franka w ramię i tyle go oboje widzieli.
Znowu zapadła krępująca cisza, ale powietrze w końcu było wolne od wyładowań tej dwójki. Inga odczuła pewną ulgę a Frank rozluźnił się na tyle, że migrena powoli zaczynała przechodzić.
- Zapraszam do samochodu. - podał Indze płaszcz, sam biorąc swój w kolorze intensywnej szarości.
______________________________________________________________________________
Witajcie!
Przez to opowiadanie i "Uzdrowienie anielskie" zupełnie straciłam chęci na pisanie innych historii, ale mam nadzieję, że wen szybko mi się ustabilizuje i przestanie latać z kwiatka na kwiatek.
Nie przeraźcie się iskrami na linii Frankie-Inga to jest zamierzony cel, chociaż mój najukochańszy Lampsik jest strasznie niestały. Co go chcę ułagodzić to wychodzi z niego Gburek, ale w gruncie rzeczy to spokojny i kochany facet. Ma problemy, jeszcze spotkał dziewczynę do której coś go ciągnie i równocześnie odpycha. No nie będę ględzić, mam nadzieję że same jakoś ocenicie jego zachowanie i to, czy opowiadanie Wam się podoba.
Proszę o dużo głasków dla biednego Ferdzia! Juan jak mogłeś go porzucić? Z kim teraz będzie plotkował w szatni?! ;(
A tak na poważnie to strasznie mi szkoda tego, że Juan musiał pożegnać się ze Stamford Bridge, ale rozumiem to, że chce zagrać na Mundialu a ten *wpisać odpowiedni epitet* Mou cały czas kisił go na ławie.
Wszystkiego dobrego Juanito! Bądź szczęśliwy w Teatrze Marzeń!
Pozdrawiam Fiolka :*